piątek, 17 marca 2017

Slash

Slash and A. Bozza, Slash, Kagra, Poznań 2010 

Slash jest moim ulubionym gitarzystą. Nie uważam go za wirtuoza, bo nie o to chodzi. Z upływem czasu coraz mniej interesują mnie gitarzyści grający z prędkością światła i precyzją szwajcarskiego zegarka. Uważam, że największe znaczenie ma uczuciowy przekaz tworzonej muzyki i emocjonalny kontakt z publicznością. Jako gitarzysta przykładam oczywiście wielką wagę do techniki gry, ale wiem też, że dla przeciętnego odbiorcy ma ona znaczenie niewielkie lub zgoła żadne. A w każdym razie - większość ludzi nie odróżnia  shreddingu od wymiatania ani  strummingu od boom chicku i zazwyczaj nie robi też na nich wrażenia nawet wyjątkowa gitarowa perfekcja. Po prostu – jeśli to, co grasz, podoba się tobie i trafia do twoich słuchaczy, to jest to właśnie to, o co chodzi, nawet jeśli przez godzinę tłuczesz jeden dźwięk na jednej strunie. Choć, skądinąd, takich rozwiązań nie polecam. Estetyka, będąca rzeczą bardzo względną, ma oczywiście ogromne znaczenie, a wybitni gitarzyści niezmiennie mi imponują.






Lubię styl muzycznych wypowiedzi Slasha, lubię jego kompozycje i aranżacje, duże wrażenie robi na mnie również jego technika gry i, nie ukrywam, jego imponujący park sprzętowy. Slash jest typowym, amerykańskim rockmanem z najlepszych czasów amerykańskiego rocka – przełomu lat 80-tych i 90-tych XX wieku. Trendy tego okresu widoczne są bardzo wyraźnie w całej jego twórczości, co akurat dla mnie czyni ją szczególnie atrakcyjną.



Wydaje mi się też, że Slash jest po prostu sympatycznym facetem. A już na pewno jest prawdziwym człowiekiem gitary. Gitara wypełnia jego życie bez reszty i tego mu czasem szczerze zazdroszczę. Mógłby może tylko darować sobie ten pedalski cylinder. 

Od czasów nastoletnich jestem też wielkim sympatykiem Guns N’Roses, w tym pierwszym, podstawowym składzie. Tym bardziej, że hardrock leży blisko centrum moich muzycznych zainteresowań. Saul nie ukrywa też swoich korzeni i upodobań bluesowych, a blues jest przecież moją osobistą religią i krainą muzycznego pochodzenia.

Przeczytaj też: Jak wybrać gitarę? Gitara akustyczna a gitara klasyczna

Z zainteresowaniem sięgnąłem więc po książkę Slash, którą od pewnej osoby otrzymałem w prezencie (jeszcze raz dziękuję). Przeczytałem w życiu wiele rockowych biografii i z wiekiem coraz mniej za nimi przepadam. Zwykle napisane są w bardzo tendencyjnej konwencji, a czasami autor nie potrafi w swym pisaniu zdystansować się od nadmiernie nasilonego afektu, jakim darzy obiekt swojej opowieści. Przejawia się to na przykład w próbach tłumaczenia i usprawiedliwiania najdurniejszych nawet wybryków bohatera. Poza tym, autorzy biografii usiłują do rangi niezwykłych fenomenów podnosić najzwyklejsze, wspólne dla wszystkich ludzi, czasem do znudzenia zwyczajne wydarzenia z życia gwiazdy. Oznacza to, że sikanie albo wsiadanie do samochodu opisane bywa w takim tonie, jakby było epokowym wydarzeniem, na miarę trzęsienia ziemi w Watykanie. Jestem zdania, że życie każdego człowieka jest w pewnym sensie niezwykłe i pełne niezwykłych zdarzeń, nie trzeba do tego być gwiazdą muzyki czy filmu. Autorzy biografii często ulegają natomiast imperatywowi uczynienia życia gwiazdy niezwykłym do kwadratu, i to nawet za cenę absurdu.


Portret Slasha mojego skromnego autorstwa. Więcej ilustracji znajdziesz w galerii


Coraz bardziej nudzą mnie też opisy głównej treści rockandrollowego życia, czyli alkoholowych i narkotykowych ekscesów, bo te elementy w każdej biografii są śmiertelnie do siebie podobne. W przypadku książki, której dotyczy ten tekst, jednym z autorów jest jednak sam bohater, uznałem więc, że warto poznać jego wersję wydarzeń.

Książka przetłumaczona jest bardzo kiepsko i polska wersja językowa nie tylko nie ujmuje językowym kunsztem, ale jest też pełna najrozmaitszych błędów (zwłaszcza typu: „idąc do pracy, padał deszcz”). Dla mnie jest to dużym utrudnieniem, bo zmniejsza komfort czytania, a czasami sprawia nawet, że czytanie staje się męczące. 

Najbardziej interesowały mnie szczegóły dotyczące samej muzyki, gry na gitarze, techniki i gitarowego rozwoju Slasha. Dlatego z opisów awantur i erotycznych przygód po narkotykach raczej niewiele pamiętam. Jak zwykle zaskoczony jestem tylko, że można z tak zaskakującą szczegółowością odtwarzać wydarzenia mające miejsce podczas ciągu narkotycznego, alkoholowego albo narkotyczno-alkoholowego. 


Przeczytaj też: Strojenie gitary dwunastostrunowej


Ze snutej przez Slasha opowieści wyziera oczywiście obraz wesołka, utracjusza, hulajduszy i rockandrollowego rozrabiaki, czyli klimat bardzo mi bliski. W tym miejscu wspomnieć muszę o drugim, wzbudzającym mój niekłamany podziw zjawisku. Zawsze trudno jest mi uwierzyć, że można nałogowo pić czy ćpać, i jednocześnie realizować jakiekolwiek obowiązki, w tym wymagające tak ogromnej dyscypliny, jak rozwój muzyczny i granie w zespole. Jednak, najwyraźniej, można. Nie byłbym też psychologiem, gdybym nie dodał w tym miejscu wątku typowo psychologicznego (z gatunku: „jestem psychologiem, więc wiem lepiej”). Otóż spod fasady rockandrollowego luzaka i łobuza, zza burzy gęstych, czarnych włosów i obowiązkowo obecnych, ciemnych okularów, bezczelnie wyziera postać wrażliwego i nieśmiałego chłopca, co pewnie dla wielu osób nie jest żadną niespodzianką, a i sam Slash w wielu miejscach, między wierszami o tym wspomina. Slash, niezmiennie od lat, imponuje mi także umiejętnością, której mu szczerze zazdroszczę – otóż potrafi godzinami nie zmieniać wyrazu twarzy, i to nawet na scenie. Zupełnie jak Steven Seagal podczas walki z dziewiętnastoma przeciwnikami jednocześnie.



Dwie rzeczy wydają mi się szczególnie wartymi podkreślenia. Po pierwsze, zwraca uwagę typowo amerykańska swoboda mówienia o uzależnieniach. Sam Slash o piciu i ćpaniu opowiada w sposób całkowicie otwarty i naturalny, nie ukrywając najbardziej nawet nieprzyjemnych elementów swojej rozrywkowej biografii. W naszym kraju ciągle jeszcze alkoholik i narkoman spotykają się z reakcją odrzucenia, negacji, niesmaku czy potępienia. Pomimo, że jak od lat dowodzę, nie ma w Polsce rodziny, która nie nosiłaby w swym łonie problemu uzależnienia, zjawisko nadal jest tematem tabu, co ma swoje zarówno wesołe, jak i znacznie mniej wesołe konsekwencje.



Slash w jednej z moich ulubionych odsłon, w akustycznym duecie z Mylesem Kennedym 

Po drugie, Slash to jedna z miliona książek odsłaniających zgniliznę i moralny upadek amerykańskiego społeczeństwa, zwłaszcza w pewnych jego warstwach. Od dziecka bardzo lubię amerykańską kulturę, czasami jednak przeraża mnie niezwykły gnój egzystencji wielu amerykańskich środowisk.

Tak czy inaczej książkę polecam, zwłaszcza fanom Slasha i Gunsów. Czyta się lekko i przyjemnie, a czasami jest naprawdę zabawnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz